Śmierć króla

Dawno nie było mi tak smutno - jak w momencie, gdy się o tym dowiedziałem. To pewnie dlatego, że wyjątkowo polubiłem tego sympatycznego stworka. Siostra czasem podrzucała go do mnie do opieki. Nawet kupowała mi jakieś piwo w ramach podziękowania, ale ja piwa nie piję więc rozdawałem je znajomym. Z królikiem (którego własnie nazywaliśmy królem) zawsze było trochę zabawy. Zbierałem mu trawę, ale też szedłem "na łatwiznę" i kupowałem mu w sklepie jego ulubione przysmaki: nać koperku i nać pietruszki. Oprócz swojego mixu ziarenek lubił też pojadać: kawałki buraka, marchwi, jabłek, korzenia pietruszki. Szczególnie lubił buraka, ale z tym trzeba było uważać, bo potem miał mocz w czerwonym kolorze. Niby miał kuwetę - do której powinien się załatwiać - ale czasem zdarzało mu się do niej nie utrafić. Czerwona kałuża stała wtedy na podłodze i lepiej było ją szybko posprzątać. Królik normalnie miał takie suche bobki, ale zdarzało mu się rozwolnienie, które potrafił dodatkowo rozciaplać swoimi łapkami. Jak się przestraszył, to strasznie szybko uciekał. Gdy siedziało się z nim w pokoju - domagał się uwagi pogryzając pięty. Czasem nawet wskakiwał na kolana. Najbardziej lubił włazić "tam, gdzie nie powinien". Dokładniej do pokoju w którym spałem - bo łóżko chciałem mieć wolne od ewentualnych bobków. A ten pokój lubił najbardziej, bo składowałem w nim np. worki pełne plastiku lub szkła. Łaził po tych workach i się na nie czasem załatwiał. Lubił też szczególnie moje łóżko. Skakał po nim cały szczęśliwy. Jednak po tym jak mi zasikał materac - stwierdziłem, że zamykam ten pokój na stałe przed królikiem. Udostępniałem mu za to zawsze cały duży pokój i miał u mnie zawsze otwartą klatkę - mógł do niej sobie zawsze wskoczyć, ale też mógł spędzać czas poza nią. Często rozkładał się i leżał sobie przy ścianie. Doszliśmy w pewnym momencie do takiego spoufalenia, że ja leżałem a królik dla rozrywki przeze mnie sobie przeskakiwał albo po mnie chodził. Albo gdy siedziałem - skakał przez moje kolana, obiegał mnie od strony pleców i znów skakał. W pewnym momencie stwierdziłem, że od teraz obowiązkowo musi zostać dobrze wygłaskany (bo się dowiedziałem, że króliki to stadne zwierzęta i stwierdziłem że mu pewnie brakuje ciepła innych królików). Siadałem na kanapie i stukałem w materac otwartą dłonią. Królik wtedy cały biegał poekscytowany. Był to bowiem nasz znak rozpoznawczy, że zaraz rozpocznie się kilka minut intensywnego głaskania. Wskakiwał zatem do mnie, a czasem czekał aż wezmę go do góry. Do głaskania podchodziłem zawsze bardzo poważnie, rytuał trwał przynajmniej 4 minuty. Królik był wtedy w siódmym niebie, uwielbiał te pieszczoty. Miał chyba u mnie zawsze bardzo dobrze, dbałem by miał wodę, by miał ziarenka i świeżą trawę i inne przysmaki. Czasem dawałem mu kawałek czipsa czy ciastka. Lubił to, ale to podobno szkodzi zwierzętom, więc starałem się mu tego dawać bardzo, bardzo niewiele. Był też sporym "burdelarzem", gdy nasypałem mu np. ziarenek do miseczki to potrafił miseczkę przewrócić i rozwalić ziarenka po pokoju. Opieka nad takim zwierzaczkiem to pewnie jakiś test odpowiedzialności, który chyba dobrze zdałem. Królik na mój widok zawsze przybiegał, więc chyba byliśmy dobrymi przyjaciółmi.

Chciałem jakoś nagrać taką sesję głaskania albo te momenty - gdy tak fajnie przeskakiwał mi przez kolana. Czas jednak uciekł, a królika już nie ma. To mi uświadomiło, że nie warto na nic czekać i lepiej od razu robić takie pamiątki. Nigdy bowiem nie wiadomo czy czasu nie jest o wiele mniej niż nam się wydaje.

Comforting A Dying Rabbit - A Documentary

The Life of Death